środa, 10 czerwca 2015

"Moja jest tylko racja (...), bo nawet jak jest twoja, to moja jest mojsza niż twojsza."

Dopadł mnie Dzień Świra.

W wieku lat blisko 30 postanowiłam mieć dziecko. Nie bez strachu, nie bez oporów. Ale tak postanowiłam i po mniejszych i większych perypetiach jestem w ciąży. I z Bożą pomocą już za kilka miesięcy będę matką. Czy dobrą? To się okaże dopiero. Będę najlepszą matką, jaką mogę być.

W połowie mniej więcej mojej ciąży Fundacja Mamy i Taty zabiera się za kampanię: "Zdążyłam zrobić karierę, zdążyłam być w Paryżu, zdążyłam kupić dom, ale... nie zdążyłam zostać mamą."

Kampania mnie jakoś osobiście poruszyła. Tak jak i poruszyła setki osób ją komentujących. Zarówno pozytywnie jak i negatywnie.

Ja znam dwie strony tej barykady.

Z jednej strony jako dwudziestolatka patrzyłam na moje znajome rówieśnice, które zamiast rozwijać swoje pasje, bawić się, podróżować i beztrosko cieszyć światem zakopały się w pieluchach. Niektóre świadomie, innym tak wyszło. W tej chwili niektóre z nich są super mamami dzieci, które już chodzą do szkoły. Są to matki zadbane, szczęśliwe, spełnione czy to we własnych domach czy mieszkaniach na kredyt. Podróżujące. Prowadzące własne firmy lub rozwijające się w pracy, którą mają. Inne, niestety, pracy nie mają (bo i brak im wykształcenia), albo mają pracę tak słabą, że pewnie ciężko jest im utrzymać rodzinę z miesiąca na miesiąc. (Tym bardziej, że niektórzy tatusiowie, którzy chętnie tym 20-latkom pomagali przy tworzeniu człowieka, teraz już niewiele mają wspólnego ze swoimi latoroślami i ich mamami.) Zwykle sprawiają wrażenie zmęczonych i sfrustrowanych. Stoją na skraju placu zabaw z papierosem i ledwo hamują wulgaryzmy, które cisną się na usta za każdym razem, kiedy dziecko się przewróci w kałużę.
Gdybym dwudziestoletnia ja zaszła w ciążę odczułabym to jako osobistą porażkę. Mały koniec świata.

Kiedy miałam lat dwadzieścia parę okazało się, że większość moich przyjaciółek wyszła za mąż. Mają dzieci. Są już trochę inne. Nadal wspaniałe, nadal dla mnie ważne. Ale już trochę inne. Macierzyństwo zmienia. Mnie też zmieni.
Poczułam się trochę samotna. Trochę gorsza.

Kiedy sama wyszłam za mąż, właściwie od momentu przyjmowania życzeń przed kościołem, poczułam presję. Najpierw lekką: dyskretne żarciki i podpytywania. Potem coraz mocniejszą. Kiedy w pracy bez ogródek zaczęto mnie pytać: "A ty się nie wybierasz na macierzyński? Byłyby nadgodziny do wzięcia." lub wręcz: "Ty tak przytyłaś czy w ciąży jesteś?" miałam ochotę kupić sobie t-shirt z napisem: "Odwalcie się! Moja macica - moja sprawa!".
Dla odmiany, kiedy zaszłam w ciążę, i to ciążę lekkiego ryzyka a ja do tego (przepraszam za wyrażenie) rzygam jak kot i chodzę po domu trzymając się ścian, okazało się, że jestem naciągaczką i że sobie wzięłam urlopik, a przecież "ciąża to nie choroba". To, że w ogóle wychodzę z domu do biblioteki, sklepu czy kościoła jest niczym naplucie w twarz tym, którzy siedzą w pracy.

Nie mam domu. Marzę o własnym domu z ogródkiem od dzieciństwa, ale nie każde marzenie udaje się spełnić. Dwupokojowe mieszkanie, które zajmujemy w tej chwili nie jest tak naprawdę nasze. A jeśli będziemy chcieli rodzinę powiększać, przeprowadzka/kredyt na całe życie będą koniecznością.
Nie wiem jak szybko stopnieją moje oszczędności po tym jak wrócę na rynek pracy jako najgorszy pracownik czyli młoda matka (a Bóg wie, czy nie planująca podstępnie kolejnej ciąży i szukająca pracy tylko po to, żeby móc iść na urlop macierzyński i się byczyć w hamaku cały rok).
Pewnie miałabym coś więcej na koncie gdybym nie odwiedziła Florencji, Barcelony czy Madrytu. Ale cieszę się, że to zrobiłam.
Cieszę się, że będę mamą.
Gdyby się okazało, że nie mogę być matką teraz a mogłam w wieku lat 20, nie żałowałabym tego w moim życiu.

A wracając do nieszczęsnej kampanii. Wydaje mi się, że jej twórcy słabo dobrali target. Inteligentne kobiety, które robią karierę, zarabiają i spełniają swoje marzenia, wiedzą, że płodność kobiety zmniejsza się z wiekiem. A to, że nie mają dzieci to najczęściej ich własna, przemyślana decyzja.
Jednakże to nie sama kampania, ale jej komentatorzy są najgorsi.
Z jednej strony feministki za betonowym murem: jak mamy mieć dzieci, skoro to boli, potrzebny jest do tego facet (który na 90% okaże się świnią i nas porzuci z tym dzieckiem, a o te pozostałe 10% to trzeba by walczyć pazurami z tymi milionami wspaniałych polskich kobiet) i do tego dzieci płaczą, srają, a w ciąży nie wolno pić wina ani palić?
Z drugiej strony muru zakute łebki, którym wydaje się, że skoro odnaleźli spełnienie w rodzicielstwie i są szczęśliwi mimo tego, że nigdy nie było ich stać na inne wakacje niż u rodziny na wsi, to znają przepis na szczęście każdego człowieka.
A najokropniejsze w tym wszystkim, że obie strony dają sobie prawo do wartościowania tych drugich przez pryzmat posiadania dzieci (w czym, przyznaję, bardziej zadziwiają mnie "feministki").
"Dokładnie tak robi kobieta ze spotu jak Ty - spokojny czysty dom, wyjazdy zagraniczne itd. Tylko jak się obudzi około 40-stki to zacznie szukać "Kogoś" w domu. Okazuje się potem, że za stara i RESZTA społeczeństwa MUSI dopłacać do takiej baby za in vitro!"
"żeby urodzić, trzeba zgłupieć jeszcze bardziej, niż Wy, publikując swoje filmowe arcydzieło"

A ja sobie siedzę na tym murze, jem truskawki i nadziwić się nie mogę temu oświeconemu społeczeństwu.